12 grudnia 2013

English Camp i Harlem Shake :)

W niedzielę byłyśmy z Shinjim na English Campie w Kanegasaki zorganizowanym dla japońskich dzieciaków.Myślałyśmy, że będzie to event podobny do tego ostatniego, międzynarodowego, na którym najadłyśmy się za darmo, pogadałyśmy chwile i pojechałyśmy.

Jakie więc było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że mamy podczas tego Campa pełnić funkcje estetyczno-nauczycielskie i nijak się nie da od tego wywinąć. 
Byłyśmy jedną z głównych atrakcji tego wydarzenia z racji tego, że wyglądałyśmy inaczej i mówiłyśmy po angielsku.

Okazało się jednak, że było baaardzo fajnie!

Prowadzili to ludzie ze Stanów, którzy mieszkają już w Japonii na stałe i uczą dzieciaki angielskiego w szkołach.
Oczywiście kazano nam się przedstawić i zaraz po tej oficjalnej części, kadra z grubej rury postanowiła, że na dobry początek, na rozluźnienie, nagramy sobie Harlem Shake’a J
Ja z Olą oczywiście lałam, kiedy Amerykańce zaprezentowali filmiki instruktażowe jak to powinno w ogóle wyglądać. Po minach Japończyków, widać było, że moda na Harlem Shake’a nie dotarła chyba do Japonii, ani ich to za bardzo nawet nie śmieszyło.
W każdym razie dzieciaki w końcu podłapały.
Dostaliśmy stroje i tańczyliśmy jak debile przez 30 sekund ;-)


Do listy rzeczy, których nie spodziewałam się robić w Japonii oprócz gotowania mogę dorzucić Harlem Shake’a ;-)
Niestety jeszcze nie dostałam filmiku. Jak tylko go zdobędę, to wrzucę.

W międzyczasie dzieciaki musiały pokolorować plakat, w którym prezentowały wszystkie skojarzenia z Iwate, naszą prefekturą (czymś takim jak polskie województwo).


Szparag powożący dwa psy...
Takie rzeczy mógł wymyślić tylko Japończyk.

Trzeba im przyznać, że malować to oni umieją!

Tak jeden chłopczyk namalował Japonię

Tańczące zupki też robiły robotę







Oprócz tego kazano im napisać coś o tym, co namalowały. Ja starałam się podchodzić do dzieciaków, pomagać im, rozmawiać po angielsku. W rezultacie zyskałam nowe, na oko 12-letnie psiapsiółki, które pytały czy mam chłopaka i czy go kocham, a każdą moją odpowiedź kwitowały przeciągłym i rozpływającym się „aaaaaach!” lub „oooooooch!”. Nie obyło się oczywiście bez śpiewania, więc śpiewałam po japońsku i dawno nie widziałam takiego szczerego zachwytu w oczach! W ramach naszej dozgonnej sympatii zostałam obdarzona serduszkami z origami J.
Wpadłam również w nieopanowany zachwyt nad piórnikiem jednej z moim nowych psiapsiółek!


... i oczywiście ja jako zapalona Woodstockowiczka wpadłam w niepohamowany zachwyt!
Dopiero później zostałam sprowadzona na ziemię kiedy okazało się, że Woodstock to imię jakiegoś ptaka z bajki
.
Tego właśnie:



Moje nowe psiapsióły

Serduszka z origami
Moje imię po japońsku
Zostaliśmy również zaproszeni na lunch składający się z ryżu skomponowanego na kształt japońskiej flagi (mówiłam Wam, że jedzenie ma wymiar bardzo symboliczny, oto dowód!).



Shinji, Ola i ja
(mam nadzieję, że nie zostanę zjedzona przez Olę, za wrzucenie zdjęć z nią, bo ostatnio rzuciła na mnie fochem stulecia ;) Powód: nieznany. Sama zainteresowana nie chce nic powiedzieć.
(Ile trwają zazwyczaj dziewczyńskie fochy? Bo ja już nie pamiętam, dawno już wyszłam z podstawówki... Jakby ktoś coś wiedział w tej sprawie proszę się ze mną kontaktować ;-)
Następnie brałam udział w różnych grach i zabawach. Miedzy innymi w grze nazywającej się „Capture the flag”. Trzeba było zdobyć flagę przeciwnej drużyny i nie zostać przy tym dotkniętym, bo wtedy lądowało się w „więzieniu”. Taka Amerykańska gra.
No i biegałam w moich białych trampkach po polu pełnym błota.
Tutaj znów dała o sobie znać japońska powściągliwość. Rzadko kto atakował (w przeciwieństwie do mnie, dlatego cały czas lądowałam w więzieniu dopóki mnie ktoś nie wybawił). Dzieciaki wolały bronić swojej flagi, niż atakować i zdobywać punkty.




Przyrządzaliśmy również ciasteczka z pianek, herbatników i czekolady. Takie proste, a jak cieszy. To też podobno bardzo amerykańska rzecz. Na pewno będę praktykować, bo lubię wszystko przy czym można się pobrudzić i nie wymaga użycia patelni (pozdrowienia dla Magdy która solidaryzuje się ze mną w przekonaniu, że gotowanie to żadna przyjemność ;)

Filmik instruktażowy by Filifionka:
Ten nauczyciel z początku filmiku był jakiś nieporywający, dlatego postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce ;)



Nasza cała ekipa
W ogóle bardzo podobał mi się Shinji podczas tego całego eventu. Czuł się jak ryba w wodzie. Pomagał dzieciakom, angażował się, nie robił za ozdobę, która tylko czeka na darmowe żarcie. A już w ogóle chciałam go wyściskać, kiedy podsłuchałam jak nasz 53 letni Shinji rozmawia z którymś Amerykaninem.
 - Shinji, byłeś kiedyś kiedyś w Stanach?
- Nie, ale na pewno muszę tam pojechać!
Te słowa nie oddają tego, ale na mnie wywarło to niemałe wrażenie. Zwłaszcza ta nadzieja w jego głosie i pewność we własne słowa, które nie były tylko słodką odpowiedzią, żeby podtrzymać rozmowę.
Podziwiam Shinji'ego za wiarę w możliwość spełniania swoich marzeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz