12 stycznia 2014

O poecie, suszarniach i pałach...

Hanamaki, miasto w którym robimy zakupy, słynie z Kenjiego Miyazawy, poety, żyjącego na przełomie XIX i XX wieku. Wszędzie można dostać pocztówki, czy pamiątki z jego podobizną. Jest przedstawiany jako mężczyzna w kapeluszu i długim płaszczu, który ze schyloną głową spaceruje po polanie. Jego podobizna  jest wszędzie nawet na światłach dla przechodzących przez jezdnię. Również Pan fryzjer-malarz, poznany tydzień temu (ten od portretów) specjalizował się w przedstawianiu wizerunku Kenjiego. Dlatego chciałyśmy odwiedzić muzeum tego artysty.

Kapelusz, czyli wiemy, że jesteśmy na dobrej drodze do muzeum

Eksponaty jakoś wcale nas nie zainteresowały, wszystko było po japońsku. Za to budynek, niemal cały oszklony był przepiękny, zwłaszcza kiedy od środka patrzyło się przez ogromne okna na powoli padający śnieg. Niesamowity klimat.

Z całego muzeum to nam się tutaj najbardziej podobało;-)

bez komentarza :-P

Ogólnie czuję się kosmopolitką, ale kiedy zobaczyłam fragment wiersza Kenjiego po polsku zrobiło mi się fajnie. Shinji powiedział mi, że fryzjer-malarz (nadal nie mogę sobie przypomnieć jego imienia) właśnie ten fragment wiersza napisał mi na kopercie z pocztówkami, jakie od niego dostałam. 
Cóż za zbieg okoliczności.

btw. fragment na prawdę świetny moim zdaniem


Potem pojechaliśmy do długo wyczekiwanego sushi baru. Bardzo fajna opcja. Na taśmie umieszczonej wzdłuż stolików przesuwają się talerzyki z kawałkami sushi. Jak Ci się jakieś spodoba, to sobie chapiesz. Na każdym talerzu znajduje się jeden lub dwa kawałki różnego rodzaju sushi. Potem Pani kelnerka liczy talerzyki i na tej podstawie płacisz przy kasie. Ja byłam wielką fanką sushi jeszcze zanim przyjechałam do Japonii, dlatego dla mnie taki bar to istny raj. Chociaż natknęłam się na dwa kawałki czegoś, czego nie byłam w stanie przełknąć, ale na szczęście mamy Shinjiego, który pochłania wszystko co znajduje na swej drodze i oczywiście pozjadał te kawałki, których chciałam się pozbyć.  

Co ciekawe, szefami takich barów sushi mogą być tylko mężczyźni, bo sobie żółtki wymyślili, że kobiety mają zbyt ciepłe dłonie, które niepotrzebnie grzałyby ryż. Pozwolę sobie zacytować Panią Joannę Bator, autorkę książki "Japoński wachlarz":
„Ale pewnie po prostu o wiele lepiej być szefem „suszarni” (potoczna nazwa polskich gaijinów na bary sushi), niż marznąć na dnie morza, by wyłowić potrzebne infrediencje, a ideologię zawsze można do tego dorobić”. 
Bo to kobietom, ze względu na ich podobno większą pojemność płuc zleca się to zadanie. Dziś już nie jest to tak popularne zajęcie, raczej pełni to funkcje atrakcji turystycznej, ale faktem jest, że było to zajęcie dla kobiet. Biedne.

No ale wracając do sushi baru.

Każdy kęs przegryzałyśmy gari, czyli przejrzystymi płatkami piklowanego imbiru, których ostry smak służy do odświeżania palety smakowej i ma właściwości bakteriobójcze. Sushi jadłyśmy pałeczkami, czyli hashi. W sumie zjadłam 7 talerzyków J

A tak mi się właśnie dzisiaj przypomniało o tych pałeczkach.
Otóż, w Japonii tylko w domu używa się pałeczek wielokrotnego użytku, a każdy członek rodziny ma swoją własną parę. Oni lubią jednak kiedy pałeczki są nowe, sterylne i przez nikogo wcześniej nie używane. Dlatego wszędzie indziej pałeczki są jednorazowego użytku.
Znów zacytuję Joannę Bator, która fajnie opisała ten aspekt w swojej książce:
„Wiele dowcipów erotycznych, zwłaszcza tych ze świata hostess i gejsz (o hostessach i gejszach poświęcę jeszcze wpis na blogu bo to dość ważna kwestia), nawiązuje do wspomnianej „dziewiczości” pałeczek, które przed konsumpcją trzeba „rozdziewiczyć” (czyli przełamać). Barthes w imperium smaku dokonuje ciekawego porównania jedzenia pałeczkami oraz widelcem i nożem. Jego zdaniem zachodnie sztućce „okaleczają”, „kroją” i „nabijają”, podczas gdy pałeczka „nigdy nie dokonuje gwałtu na potrawie”, a jedynie „podnosi”, rozszczepia, „rozsuwa” i „rozdrabnia”.
Coś w tym jest.

Podjeżdżają malutkie moje ^^

Shinji czeka grzecznie

Wiem, wygląda przerażająco, ale jest zarabiste. A te jajka, owszem, surowe.
To mi już nie leżało. To zielone to glony
No to liczymy talerzyki

Po tym wyrafinowanym obiedzie trzeba było zaliczyć MC Donalda, w którym jak zwykle zrobiłyśmy furorę, zwłaszcza wśród nastoletnich chłopców, dzieci i jeszcze jak wychodziłyśmy to pań w samochodzie, które namiętnie nam machały. 

Po drodze do domu widziałyśmy jeszcze takie perełki:

"Dziewczyna z Perłą" z cyklu "czego to Japończyk nie wymyśli?!"






To był bardzo fajny dzień. Jestem w Japonii już od ponad 3 miesięcy, ale tak naprawdę niewiele było takich momentów, w których faktycznie czułam się jak w Japonii. A dzisiaj cały dzień był taki. Może dlatego, że Japonia zawsze kojarzyła mi się ze śniegiem (w sumie nawet nie wiem czemu). Faktem jest, że jeszcze nigdy w życiu nie widziałam tyle śniegu. Nie chcę skłamać, ale wydaję mi się, że przeczytałam gdzieś, że Japonia jest jednym z rejonów najbardziej obfitym w śniegi. No i sprawdza się. Co najlepsze, Japończycy nie muszą mieć włączonych świateł podczas jazdy samochodem, a z ich zamiłowaniem do kupowania tylko białych, szarych i czarnych aut, na drodze, która odśnieżarki nie widziała, są prawie niewidoczni i nie możemy się nadziwić co za Japończyki?! ;-)


13 komentarzy:

  1. "żółtki". brak słów na takie chamstwo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czemu chamstwo? Gdybyś przeczytał/a całego bloga zauważył/abyś, że najczęściej o Japończykach wyrażam się jak najbardziej pozytywnie, będąc pod wrażeniem wszystkiego, co udało mi się zaobserwować. Określeniem raczej sympatyczno-ironicznym niż chamskim "żółtkiem" podkreślam istnienie takich ideologii, które dla mnie są kompletnie niezrozumiałe. Również nie ze względów etnologicznych, czy kulturowych, wręcz przeciwnie - zupełnie ludzkich.

      Usuń
    2. Domyślam się, że Murzynów nazywałabyś "czarnuchami", określeniem w tym samym stopniu sympatyczno ironicznym. Nie musisz wymyślać własnych definicji słowa żółtek, według słownika języka polskiego " żółtek - pogardliwie o człowieku rasy żółtej".

      Usuń
    3. Nie, nazwałabym go nygusem ;D
      Ale najpierw musiałabym zamieszkać w kraju takiego "nygusa", poznać jego kulturę i zirytować się na coś.
      Oczywiście, że pogardliwie, bo gardzę pewnymi kwestiami dotyczącymi życia w Japonii.
      I oczywiście, że mogę wymyślać własne definicje - to mój blog, a gdybyś wczytała się w charakter tego co piszę, to zrozumiałabyś wydźwięk słowa "żółtek".
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Hahahaha, a co jest obrazliwego w okresleniu zoltki. ?Japonczycy nazywaja cudzoziemcow chwastami I dyskryminuja na kazdym kroku, Nie trzeba tak idealizowac tego kraju ,przecietny japonczyk to sflaczaly niewolnik korporacji z wyplukanym mozgiem bez wlasnego zdania, pogladow, a przecietna japonka to zakompleksiona, rozplotkowana histeryczna, baba brzydka, z krzywymi nogami, bez biustu plaska decha, z kicha stolcowa na wierzchu.Jestem zona japonczyka I mieszkam w tym kraju 11 lat I widze to czego nie dostrzega turysta.. Ja te bylam zafacynowana Japonia, a po latach czuje obrzydzenie, na szczescie maz te podziela moje zdanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mocne słowa. Może zbyt mocne, ale niestety muszę się z nimi zgodzić. Chociaż mnie jako "turystkę" traktowano bardzo dobrze. Nigdy nie spotkałam się z wrogim nastawieniem. Ale wiadomo, że co Japończyk niedopowie to sobie domyśli.

      Usuń
  3. Jezeli wybierasz sie do Japonii jeszcze raz to radze b.dobrze czytac kontrakt, poniewaz japonczycy to kretacze I uwazaja ze cudzoziemki sa tak glupie jak japonki I dad a sie oszukac I wykorzystac . Moj japonski Max jest promotorem I tak kosil te kretynki z Polski I krajow osciennych ze szok, miedzy innymi dziewczyny podpisywaly rachunki in blanco, a on potem wpisywal wysokosc pensji, na kontrakcie masz 250 tys. Yenow a naprawde ile do reki? Bywalo tak ze pseudo artystka dostawala 80 tys.ye now , a pan promoter reszte, a klub placi Pani promotorowi za jeden miesiac za jedna dziewczyne 350 tys. Yenow! To tak DLA ostrzezenia informuje .Ja jedzilam w czasach prosperity Japonii dlatego nikt nie zwracal uwagi na pensje, poniewaz napiwki byly trzykrotnie wyzsze I inne rozne dodatki ( wtedy sie hostessowalo , emigracja nie kontrolowala) A w Polsce wysylaly agencje Werbika, Chlandy, Odoriko z Lodzi, a teraz ile czeka sie na COE?

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja widziałam i czytałam wszystkie kontrakty, po angielsku. Za tyle za ile podpisałam umowę, za tyle dostałam pieniądze. Do tego dodatkowo napiwki. Wszystko jak najbardziej ok.

    OdpowiedzUsuń
  5. To fajnie, widocznie obyczaje sie zmienily hahaha, teraz jest malo cudzoziemek przyjezdzajacych , Japonia juz nie jest taka wabiaca jak w latach dziewiecdziesiatych . A czy moge zamiescic zdjecie Waszej grumpy , ten plakat na moim profilu fb! Ot tak, pozdrawiam z zasniezonego Sapporo , jest God INA 03:01Sasaki Magdalena Maria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne! Pozdrowienia również! Z Dolnego Śląska:)

      Usuń
  6. Dzieki, Filifionko, wiesz co moj kochany Kencianek mysli o swoim klubie w cent rum Sapporo Susukino I byc moze bedzie chcial ozdoby tanczace I spiewajace, roznie bywa, podam Ci moj tel.kom 00819030180097 .Teraz wspolpracuje z gym omisejem www. susukino-pure.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super! Dziękuję. Podaję swój e-mail: gosiaf_91@wp.pl
      Jesteśmy w kontakcie! Ja bardzo chętnie!

      Usuń
  7. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń