26 stycznia 2014

Spływ & Jazz

Jakoś tak się sentymentalnie dzisiaj zrobiło, bo nasz wesoły Japończyk Shinji zabrał nas na ostatnia już wycieczkę. Spływ po rzece / spływ rzeką jak zwał tak zwał odwlekaliśmy od początku kiedy tylko przyjechałyśmy. A bo to kasy nie mamy, a bo to brzydka pogoda.
W końcu, w najgorszą piździawę jaką mogliśmy sobie wymarzyć, pojechaliśmy w końcu nad rzekę.

Na szczęście jesteśmy farciarami, bo akurat wtedy, kiedy wsiadłyśmy na łódkę, zaczęło świecić słońce.
Wszystko ładnie pięknie zadaszone, piecyk w środku grzeje, do tego podgrzewane od spodu stoły (bardzo często spotykany gadżet w Japonii, dziwię się, że tego u nas nie ma).

Z cyklu czego to Japończyk nie wymyśli:
Podczas spływu można było wyposażyć się za 100 jenów w karmę dla kaczek, co stanowiło wątpliwą dla nas atrakcję (no ale że my Polaczki narzekamy na wszystko to musiałam to napisać).

Z łódki zostaliśmy zaprowadzeni na wysepkę, na której kolejna atrakcja - należało rzucić kamyczkiem w otwór w skale, co miało sprowadzić szczęście. Ale ale! Żeby przepowiednia się sprawdziła, nie można było rzucać ot byle jakimi kamyczkami. Ale na szczęście kapitan naszej łodzi był wyposażony w "te odpowiednie kamyczki" (oczywiście również do kupienia) no i sobie ludzie rzucali kamykami za kolejne 100 jenów.
Atrakcje... 

Za to kiedy płynęliśmy w stronę portu, nasz kapitan kompletnie powalił nas na kolana. Mimo tego, że chory i zasmarkany, zaczął nam śpiewać tradycyjne japońskie pieśni co z widokami, skałami, rzeką i niesamowitym spokojem wokół tworzyło niesamowity klimat. 


Dodaję, bo ostatnio z Anką jakoś tak ładnie wychodzą ;)


A w łódeczce

Nasz Kochany Shinji

Kamila-san

Filifionka-san

Oj, a tu już wiało.

Kolejnym punktem wycieczki była wyżera w postaci udonu (grubego "makaronu"), a potem Shinji zabrał nas do jednej z najbardziej klimatycznych knajpek w jakich w życiu byłam.

Nie pamiętam jej nazwy, zresztą to nawet nie istotne. Ciemne drewniane pomieszczenie z wielkim fortepianem na środku, na półkach leżą setki winyli. Muzyka gra tak głośno, że możesz skupić się albo na niej, albo na rozmowie z kimś.

Kawy nie podawała nam sprytna młoda japońska kelnereczka jak to jest w zwyczaju, ale stary wysuszony dziadek ubrany w czapkę i kurtkę.

Ostatnio chyba nawet narzekałam na blogu, że przez 4 miesiące pobytu tutaj, nie poszłyśmy nigdy nawet do żadnej knajpy. No i dzisiaj nastał w końcu ten dzień i jestem w pełni usatysfakcjonowana!

Nasza knajpka 






W takich naczynkach była robiona kawa. Pierwszy raz widziałam coś takiego.

1 komentarz: