05 stycznia 2014

Ceremonia parzenia zielonej herbaty

„Picie herbaty stało się źródłem kultu czystości, wyrafinowania, czynnością uświęconą, 
w czasie której gospodarz i gość tworzą z tego, co doczesne, najwyższe piękno”  
 Okakura Kakuzo.


Ale niech Was nie zmyli ten wyrafinowany cytat. O herbacie dzisiaj będzie, to fakt, ale nie będę pisać o nazwach japońskich, albo historii ceremonii bo mi się nie chce. Zresztą nawet mnie to nie interesuje, a geneza ceremonii nie wydała mi się na tyle ciekawa, żeby o tym pisać.
Opiszę Wam jak to wygląda oczami blondynki.

Nowy Rok w Japonii świętuje się kilka dni, nie tak jak w Polsce tylko 1 stycznia. W związku z tym jedną z możliwości świętowania jest uczestniczenie w ceremonii parzenia zielonej herbaty.

Naczytałam się książek o gejszach i Japonii (dokładnie całe dwie;-) o obrzędzie związanym z herbatą, a że jestem kompletnie zfazowana na punkcie doświadczania rzeczy i odwiedzania miejsc, o których czytałam lub oglądałam filmy, jak usłyszałam, że Shinji chce nas właśnie zabrać na taką ceremonię, skakałam z radości!

Rzecz działa się na tyłach sklepu z pamiątkami. Przywitała nas piękna, chociaż mająca już swoje lata Japonka, ubrana w szare kimono we wzory w paski z pięknie upiętymi ozdobną spinką włosami. Kącik w którym miała się odbyć ceremonia był, jak to po japońsku, cudownie skromny. A że należę do osób które, tu cytat: "wolą zjeść gówno podane na złotej tacy, niż kawior z jednorazówki", to cieszyłam się już na sam fakt przebywania w takim miejscu w towarzystwie kobiety, która przez lata uczyła się herbatkowego kunsztu (serio, żeby sprawować ceremonie parzenia herbaty, przez lata należy uczyć się tego w specjalnej szkole). 

Czytałam o tym, że ceremonia ma być zwykłą codzienną czynnością wykonaną w taki sposób, aby osoby biorące w niej udział miały wrażenie, że biorą udział w czymś zupełnie niezwykłym, niecodziennym.
Przyglądałyśmy się pracy herbaciarki (ta Pani chyba by się obraziła, gdyby się dowiedziała jak ją nazywam), która każdy ruch wykonywała z takim wdziękiem, kunsztem i lekkością, że nie mogłyśmy oderwać od niej oczu. Na żywo byłyśmy zbyt przejęte, żeby przyglądać się szczegółom jej ruchów, dopiero potem na filmie (którego kurcze nie mogę coś załadować, co by Wam pokazać) dostrzegłyśmy mnóstwo wysmakowanych gestów, które choć na pozór zwyczajne i naturalne, wypełnione były niezwykła gracją i pięknem.

Na środku znajdował się kociołek z gotującą się wodą, którą Pani herbaciarka co chwilę nie tyle co mieszała, co wlewała do drewnianego kubeczka z długą rączką i spowrotem wylewała zawartość do czarki z wodą.
Następnie przygotowała naczynia do picia zielonej herbaty. Nie, nie kubki, czy filiżanki tylko porcelanowe miseczki, w których my zazwyczaj jemy na śniadanie płatki z mlekiem (cóż za profanacja!). Opłukała je wodą po czym wsypała do niej bambusową łyżeczką (raczej szpachelką, przypominającą trochę narzędzie dentystyczne) 3 porcje sproszkowanej zielonej herbaty, która wyglądała jak jakiś magiczny proszek prosto z bajki, miał po prostu przepiękny, intensywny zielony kolor, w kuchni niespotykany (ale co ja tam wiem o kuchni;)

W końcu herbaciarka nalała wody do miseczki z herbatą, po czym zawartość wybełtała bambusową trzepaczką co mi się najbardziej spodobało, bo herbata zamiast normalnej nabrała konsystencji piankowej. Oczywiście taką miseczkę, którą Pani herbaciarka podała bardzo ceremonialnie, również należało trzymać w odpowiedni sposób, czego już nie ogarnęłam, bo mam jakieś zgrabiałe ręce i do tej pory mam problem nawet  z trzymaniem pałeczek.

Przed wypiciem mieliśmy się poczęstować słodkościami jakie Pani herbaciarka przygotowała, żeby fajnie kontrastowały z gorzką zieloną herbatą.
Taki obrzęd wykonała w sumie 5 razy po kolei dla wszystkich.





nawet gdyby podała mi cykutę to wypiłabym ją z pełnymi uwielbienia oczami zwłaszcza w takiej pięknej miseczce ;-)

magiczny puder






"...bo najładniejsze zdjęcia to my mamy jak jemy"





Przeczytałam gdzieś w internecie, że "gość któremu podaje się herbatę powinien podziękować słowami: „Otemae chodai itashimasu” i unieść czarkę w górę, obracając ją trzykrotnie. Wypija herbatę dokładnie trzema i pół łykami, ostatki wypada wypić siorbiąc. Wyciera czarkę kciukiem i palcem wskazującym, później dopiero wyciera palce i oddaje czarkę gospodarzowi, który po wypłukaniu jej zimną wodą (w mizuashi), czyni cały proces od początku, w intencji następnego gościa". Jakiś kosmos.
I jeszcze z takich ciekawostek - umiejętność parzenia zielonej herbaty to w Japonii atrybut przyszłej panny młodej :-) Uczcie się dzierlatki!



To była najlepsza herbata jaką w życiu piłam.
.

Za równy miesiąc się widzimy!

3 komentarze:

  1. czy ta dziewczyna w bluzie w roze nie grala czasami w serialu "na wspolnej"? bo taka podobna nawet zęby ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahaha ;) nie, Ola nie grała w "na wspólnej", jeszcze ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. A tak się zastanawiam co to Japonka ma na plecach ? Co to za materiały na odcinku lędźwiowym ? ;)

    OdpowiedzUsuń