24 listopada 2013

Międzynarodowo

Byliśmy dzisiaj z Shinjim na takim międzynarodowym Evencie. Niestety tylko tyle mogę powiedzieć o tym wydarzeniu. Po co, dla kogo, z jakiej okazji to już nie wiem.

Wszystko się odbywało w czymś takim jak Dom Kultury czy coś. Zamysł był taki, że każde stoisko to inny kraj. Nie było to może zorganizowane na najwyższym poziomie, stoiska też nie odznaczały się od siebie jakoś specjalnie. Ale poznałyśmy bardzo dużo fajnych ludzi. Między innymi pewnego Chińczyka, który prowadzi sklep w Hanamaki, mieście obok naszej wioski. Mega pozytywny, cieszący się jak do sera, skośnooki Chińczyk. 
Nie obyło się bez foty oczywiście. A najlepsze jest to, że jak ktoś tylko chce sobie zrobić z nami zdjęcie, to ludzie naokoło też zaraz wyciągają aparaty i robią sobie z nami, albo nam zdjęcia. 
No gwiazdy po prostu, albo oni myślą, że jesteśmy jakimiś gwiazdami, że ludzie sobie z nami zdjęcia robią ;-)

To Chińczyk właśnie

Mamy ogólnie coś takiego, że jak tylko zobaczymy jakieś „białe twarze”, czyli nie-Japończyków to zaraz zagadujemy. I w ten sposób poznałyśmy Niemca, który stał na Niemieckim stanowisku. Mieszka w Japonii od 24 lat ze swoją żoną, Japonką. W Japonii prowadzi hotel. Dobrze mieć znajomości, bo akurat jak ktoś będzie chciał mnie odwiedzić to zniżki już zagwarantowane!

Na stanowisku hiszpańskim zjadłyśmy tortille, piłyśmy jeszcze jaśminową herbatę (cudowny zapach!), ale nijak się ona ma do naszej ryżowej, którą po prostu uwielbiam. 
Lepiej się przygotujcie, bo każdy dostanie ode mnie taką herbatę i niech mi tylko ktoś powie, że pachnie rybą, to chyba będę dusić gołymi rękami! J

Za każdym razem jak jeździmy gdzieś z Shinjim to pieczemy mu jakieś ciasto, albo babeczki. To znaczy nie ja! Broń Boże biednego Shinjiego, gdyby miał kosztować moje wypieki. Zmierzam do tego, że w podzience Shinji też zawsze kupuje nam różne smakołyki. 
Długo rozkminiałyśmy z Olą jak w ogóle nazwać ten przysmak, który kupił nam dzisiaj. Po długich naradach stwierdziłyśmy, że to taka "ryżowa klusko-żelka ze słono-słodkim sosem sojowym".  Smakuje dokładnie tak jak wskazuje nazwa – dziwnie.




Najważniejszym punktem tej wycieczki był koncert w ramach tego międzynarodowego eventu. Grało trio. Babeczka na pianinie, chłopaczek na perkusji i gościu na basie. Bardzo fajny klimacik jazzowo-bossanowy. Bardzo mi się podobało. Każde z nich było kompletnie z innej parafii, ale to co grali tworzyło taką syntezę, że nawet mi się podobało, choć nie przepadam za tego typu muzyką.

Wygladało to dość biednie, ale grupa dała czadu! Zwłaszcza babeczka po lewej machała głową cały czas, chociaż grała na pianinie, jakby była na jakiś koncercie metalowym :)


Po koncercie można było zadawać muzykom pytania. No i jeden facet zapytał o coś, oni odpowiedzieli i ... nastała taka niezręczna cisza. I zazwyczaj właśnie w takich sytuacjach głos zabiera Filiczkowska. Zgłosiłam się, dali mi mikrofon i powiedziałam po angielsku, że bardzo podobał mi się koncert, że byłam miło zaskoczona, bo nie spodziewałam się muzyki na tak dobrym poziomie, że mimo tego, że są tak zróżnicowani, to tworzą zgrane trio. I ogólnie tego typu ochy i achy.
Gdy wychodziliśmy z sali zapytałam ich jeszcze kiedy odbywa się och kolejny koncert. Okazało się, że dzień przed Bożym Narodzeniem. Porozmawialiśmy jeszcze chwile, podczas której wyszło, że śpiewam w hotelu.
W pewnym momencie znów się na nich natknęłam. Tym razem zapytali, czy nie chciałabym zaśpiewać podczas koncertu kolęd 23 grudnia o godzinie 19:00. Oczywiście zgodziłam się! Powiedziałam jednak, że miałabym problem z transportem, bo o 21:00 muszę już stawić się w hotelu na show.
Wtedy wkroczył Shinji i zaczął z nimi rozmawiać. Ja stałam jak taka trusia i nic nie rozumiałam. Pewnie mówił im o tym, jak to trzymają nas w hotelu i nigdzie nie możemy się ruszyć, że musimy codziennie pracować i zapewne byłoby to bardzo trudne do zorganizowania, żebym zaśpiewała na tym koncercie! 
Po prostu pełna frustracja, bo nawet nie mogłam się odezwać.
W końcu stanęło na tym, że mam się z nimi kontaktować.

Oczywiście kiedy taka w skowronkach powiedziałam o tym dziewczynom to od razu zaczęło się gadanie typu „Przecież z Morioki do naszej wsi jedzie się godzinę, jak Ty chcesz zdążyć na show?!”.

Spoko spoko, jak komuś zależy, to awionetką przyleci! Już ja się o to postaram! 
No może nie o awionetkę, ale coś na pewno wymyślę.

Jak dzieci specjalnej troski po prostu ;-)


Potem pojechałyśmy na zakupy do lumpeksów, w których zaopatrzyłam się w szkło, czyt. kubeczki do herbaty i kieliszki do sake. Już po prostu nie mogę się doczekać kiedy przyjadę i będę rozdawać to wszystko!

W kolejnym lumpeksie zakochałam się w antykach!
No i zachorowałam na parasolkę, ewentualnie na wachlarz.  Bardzo spodobały mi się też japońskie arrasy, jeśli tak to mogę nazwać.




W kolejnym lumpeksie (!) takim już ciuchowym wyhaczyłam przepiękny żakiet!

Nie mogę tu ze swojej miny ;) ale żakietem musiałam się pochwalić. Kosztował mnie niecałe 60zł


Jestem bardzo zadowolona po dzisiejszym dniu. Z zakupów, z koncertu, z tego, że poznałam tych muzyków.

Bardzo fajny dzień J

W ogóle napisałam ten post bez ładu i składu. Gdybym tam nie była to chyba nie wiedziałabym, co napisałam. To wszystko przez te motyle w brzuchu... :-)


2 komentarze: