06 października 2013

Show na lotnisku

Nadlatujemy nad Japonię



W pierwszym momencie po wyjściu z samolotu uderzyło mnie wilgotne powietrze. Potem były bramki co by pochwalić się wizą i wyrobić nowe japońskie dowody osobiste. 40 minut stania i czekania w strasznym gorącu, z pracownikami lotniska nie znający ni w ząb angielskiego. Odebrałyśmy walizki i teraz miałyśmy czekać na Pana Watamabe (70), którego nazywam Starszym Panem, bo nie jestem w stanie przyswoić żadnych japońskich imion, w ogóle imion.

No i stoimy takie już dwudniowe, zmęczone, kiedy nagle podchodzi do nas ekipa z telewizji, z kamerą i mikrofonem, robiąca jakiś reportaż o ludziach przylatujących do Tokio. Zaczęli nas wypytywać skąd jesteśmy, co tu robimy, no i kiedy wydało się, że przyjechałyśmy robić szoł, musiałyśmy coś zaprezentować. Dostałam mikrofon i miałam śpiewać, ale skończyło się na tym, że zaśpiewałam dwa wersy mojej japońskiej piosenki, której uczyłam się w samolocie, potem zapomniałam tekstu, spaliłam buraka i wzięłam się za nagrywanie popisów dziewczyn.
A tutaj co z tego wyszło:



Ten Japoniec na końcu to własnie Watamabe, sprawca tego, że jesteśmy w Japonii.


Wychodząc z lotniska nie wiedziałam w ogóle co się dzieje. Byłam w Japonii od 40 minut, a już śpiewałam dla Japońskiej telewizji! J


Zawieźli nas busikiem do centrum Tokio. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to mężczyźni w garniturach, wracający akurat z pracy. Tokio tylko mi mignęło przez okno samochodu, ale jest super! Mamy tam wrócić za 4 miesiące. Zjedliśmy obiad (btw. mój pierwszy obiad w Japonii i zarazem ostatni z użyciem noża i widelca). 

Nic specjalnego - wiem, ale to mój pierwszy japoński posiłek... musiałam :)


Potem miałyśmy wziąć Shinkansen - najszybszy pociąg na świecie! W 3 godziny przejechałyśmy 600 km, podczas których rozmawiałam trochę więcej z Olą, gdzie z kolei ona opowiadała mi swoją historięJ.

Czekamy na Shinkansena (od lewej: Ania, Kamila, Pani Ewa i ja, Ola robi zdjęcie:)
I butelka coli nam się spodobała od razu:



Potem dorwałyśmy gazetkę z produktami, jakie można było kupić w Shinkansenie.
Np.







i mój ulubiony:


Nie mam pojęcia do czego to służy, jeśli ktoś wie niech napiszę w komentarzu, a jeśli nie to ogłaszam konkurs na najpraktyczniejsze wykorzystanie tegoż czegoś.
(Być może pokazane przeze mnie produkty można znaleźć w Polsce, niemniej jednak ja nigdy czegoś takiego nie widziałam. Dziwię się, to się dzielę :) 

Z Shinkansena odebrał nas Toru  – jedyny rozmawiający po angielsku Japończyk.


I pojechałyśmy do hotelu… J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz