10 listopada 2013

Wyznania zakupoholiczki

Nie, nie jestem żadną zakupoholiczką.
Ale przynajmniej tytuł pasuje ;-)

Jeszcze zanim wylądowałam w Japonii słyszałam legendy o „Stujenaczach” (faktycznie brzmi trochę jak bajka: „Legenda o Stumilowych butach”, „Legenda o Stujenowych sklepach” J).
W Polsce odpowiednikiem takich sklepów są te, w których jest wszystko za pięć złotych. Tylko, że zazwyczaj czeka Cię w nich niemiłe rozczarowanie, kiedy wchodzisz, a tam nic za pięć złotych, a jak jest to za złotych piętnaście!

I za to Japonio Cię uwielbiamy!
W sklepach „Wszystko za 100 Jenów”, czyli za jakieś 3zł 20gr można naprawdę się mega obkupić. Znajdziesz wszystko, od jedzenia, do kosmetyków, akcesoriów do mieszkania, ubrań, narzędzi ogrodniczych, po całe wyposażenie kuchni.
Niektóre rzeczy faktycznie są nieco droższe (chociaż ja osobiście jeszcze nie natknęłam się na taką, która kosztowała by więcej niż 100 Jenów), ale wtedy cena napisana jest wielkimi literami (taa literami) cyframi! Bo na szczęście cyfry japońskie są takie jak nasze.
I oczywiście można się tak obkupić pierdołami, że głowa boli. Sama jestem szczęśliwą posiadaczką kolekcji pał, które zawsze kupuję jak tylko wejdę do jakiegokolwiek Stujenacza, trzech par sztucznych rzęs (nie żebym była jakąś ich superfanką, ale zobowiązuje mnie do nich makijaż służbowy. W praktyce wygląda on tak:



No i wielu innych gadżetów.



Wiem, dużo tych pudełek, ale moja mama jest własnie na etapie kompletowania pudełek/koszyka do łazienki, więc musi być trochę prywaty, co by sobie mama pooglądała i coś wybrała.



Teraz słitaśne gadżety do kuchni:





... i pare rzeczy, których jestem szczęśliwą posiadaczką.

I jeszcze zapomniałabym o moim hicie! Skarpetki dla stołu / krzesła (wtf?!):


Różne wzory i rozmiary :-)



Jeszcze jednym typem sklepów jakie tutaj mamy i są mega, to lumpeksy!
U nas działa to na zasadzie ciuchów z drugiej ręki. Przeważnie tanich szmat, których nikt nie chce nosić, a Tobie raz na jakiś czas wpadnie jakieś cudeńko, które kupujesz za grosze.

W japońskich lumpeksach nie dość, że jest pełno ciuchów (ciężko to nazwać szmatami, bo ubrania te są po prostu świetne i wciąż o wiele tańsze) to oprócz tego też można znaleźć w nich wszystko. No może poza jedzeniem.
Dodatki od projektanów znajdują się w specjalnie wydzielonych gablotach i tak np. możesz kupić portfel Luis Vuitton’a już za jakieś 3000 jenów, czyli niecałą polską stówę.
Jakieś takie wypasione zegarki warte majątek, a w lumpeksie kupujesz je za kilkanaście tysięcy jenów.
Jednym z takich hitów które widziałyśmy to Iphone 5, przeliczając już na polskie, za 1500 zł.



Same resoraki

i mój ulubiony. Aż pozwoliłam sobie stworzyć mema  <3


Tak, znam Toy Story na pamięć, ale i tak najbardziej lubiłam Chudego ;-)

Oczywiście wszystko jest tak przesłodzone i kolorowe do granic wytrzymałości i mamy nawet na to japońskie określenie: „kałaji”, co z w wolnym tłumaczeniu znaczy „słitaśne”. Czujesz się jakbyś sam znajdował się w jakiejś bajce anime. Zewsząd atakują Cię światła, muzyka gra tak głośno, że nie słyszysz własnych myśli, można dostać ataku apopleksji od tych wszystkich bodźców.

Wrzucam kolejny filmik, ale kurcze jakość nienajlepsza. Będę musiała nad tym popracować. Na razie wybaczcie.



Jedna rzecz nam się mega rzuciła w oczy. Otóż, pieniądze tutaj w ogóle nie są zniszczone, czy wygniecione. Wywnioskowałyśmy, że jest to efektem tego, że pieniądz się tutaj szanuje.
Przyzwyczajona do tego, że Pani w Biedronce rzuca Ci garścią pieniędzy, albo wrzuca Ci je do garści razem z banknotami i paragonem, a Ty nie wiesz co masz łapać w locie, za co masz się chwycić i co w ogóle należy do Ciebie, bo już Pani kasjerka rzuca w Twoje zakupy produkty należące do klienta za Tobą. Boże, jaka ja z tej Biedronki zawsze zestresowana wychodzę :-P


Panie kasjerki w Japonii natomiast, przy kasie zachowują się jakby to, że kasują produkty, było ich największym w życiu szczęściem, największą przyjemnością!
Witają się z Tobą uśmiechem, mówiąc coś do Ciebie przez cały czas (ja w tym czasie szczerzę się i macham głową jak ten piesek z samochodu, bo oczywiście nic nie rozumiem). Układają produkty w koszyczkach, albo od razu wkładają do reklamówki. Robią to wszystko najdelikatniej jak potrafią, ciągle mówiąc coś do Ciebie i nieustannie się uśmiechając. 
Pani nie wydaje Ci reszty - Pani Ci resztę ofiaruje, składając pieniądze na Twą wyciągniętą dłoń z tak ogromnym szacunkiem, uczuciem i radością, że po tym wszystkim masz ochotę ją przytulić i wycałować!
I nie ważne, czy jesteś w Stujenaczu, lumpeksie, czy japońskiej Biedronce. Pieniądz szanuje się wszędzie.

Wydaje się pewnie, że cały ten „obrządek” zajmuje bardzo dużo czasu. No i faktycznie, zajmuje trochę więcej, ale nie ma to żadnego znaczenia, bo nikt nie stoi w kilometrowej kolejce do jednej otwartej kasy spośród 10 możliwych i nikt nie tupie za Tobą nogą, żebyś się pospieszył, widząc jak się motasz. W Japonii nie ma kolejek, bo wszystkie kasy są otwarte, a jeśli nie są, a tworzy się kolejka, za chwile przybiega, podkreślam, PRZYBIEGA jakaś Pani co by otworzyć kolejną kasę.

Ile można pisać o kasowaniu zakupów!? Widocznie można, skoro szok kulturowy przeżyłam nawet przy kasowaniu zakupów.


Japonia chapeau bas!

4 komentarze: