Mamy tutaj takiego Szindżiego, którego Pani Ewa poznała
jakieś 15 lat temu, kiedy była tutaj na swoim pierwszym kontrakcie. Szindżi to
taka nasza dobra duszyczka, która zabiera nas na wycieczki, na zakupy,
cierpliwie łazi z nami po lumpeksach i galeriach. Nie ma żony i dzieci. I tak przez
15 lat co roku, Szindżi poznaje nowe dziewczyny, które przyjeżdżają do
Japonii na kontrakt i pokazuje im okolice i jakieś atrakcje. My dzięki niemu
mamy możliwość pozwiedzać, a widać że on ma z tego nie mniejszy fun niż my. Nawet
kupił sobie większe auto, tylko po to, żeby przez 4 miesiące w roku móc nas wozić,
mimo tego, że mu takie duże w ogóle nie potrzebne.
Szindżi własnie, taki wesoły Romek :-) |
Uwielbia muzykę, a jego auto zawsze jest zawalone mnóstwem
płyt. Pewnego razu zdziwiłam się nawet jak wśród nich znalazłam, Annę Marię
Jopek, czy Grechutę. Widać dziewczyny z poprzednich kontraktów przywoziły mu
jakieś prezenty.
Szindżi był też raz w Polsce. Zrobił sobie tournee po
miastach, w których mieszkały dziewczyny z poprzednich kontraktów, co by je
sobie poodwiedzać.
Nie ma co, bardzo pozytywny człowiek. Bez niego na pewno
byłoby tu nudniej.
No i istotna kwestia - Szindżi jest jedną z dwóch osób w Japonii, z którą można
prowadzić swobodny angielski dialog.
Takich wycieczek mieliśmy z Szindżim do tej pory sporo, w
tej notce opiszę jedną z ostatnich.
W ostatnią niedziele Szindżi zabrał nas w wiele miejsc.
Pierwszym z nich był punkt widokowy. I żeby Was nie zmyliła
nazwa „punkt widokowy”. Zobaczcie co to było.
No misiu, ja wymiękam. |
Japończykom naprawdę się chyba nudzi...
Potem Szindżi zabrał nas do fabryki mleka (?!), gdzie można
było degustować w prawdziwym krowim tłustym mleku i zobaczyć jak od środka wygląda produkcja mleka. Taka atrakcja ;-)
Zdjęcie ze sztuczną krową musiało być ;) Ani, Ola, Kamila, ja |
Kolejny punkt wycieczki. Wiejski festiwal, który
organizowała właśnie ta fabryka mleka. Znów więc mogliśmy nacieszyć się darmowym
jedzeniem (tak, Szindżi zdecydowanie jest mistrzem w wyszukiwaniu darmochy i zawsze nas
zabiera w takie miejsce, gdzie jest opcja napchania się jedzeniem za darmo).
Mamy fioła na punkcie japońskich dzieci :) |
Dostaliśmy plansze, na których musieliśmy zbierać pieczątki,
żeby na koniec dostać jakiś prezent. I chodziliśmy po różnych stanowiskach,
zbieraliśmy pieczątki, odpowiadaliśmy na jakieś pytania. Ogólnie nie wiadomo
było o co chodzi.
Oczywiście wśród tubylców wzbudzałyśmy zainteresowanie,
dzieci do nas wołały „Hello!” i w ogóle jakoś tak sympatycznie.
Ostatnim punktem wycieczki było pieczenie japońskich
ciasteczek, które trzeba było sobie owałkować i upiec.
Moje krzywe japońskie ciastko |
... i inne ładne typowe japońskie ciastka |
Ogólnie Szindżi ma takie zrywy, że czasem kupuje nam różne
rzeczy. I właśnie w jednym z takich sklepików koło ciastkarni kupił mi japońskie Taketombo, po angielsku Bamboo Dragonfly (nie wiem jak to się nazywa po polsku), którym
bawią się dzieci. Wygląda to tak.
Także Kasjan, mój 2 letni brat już ma zabawkę od Szindżiego J
Potem Szindżi zabrał nas na jeszcze jeden fajny widoczek.
Na koniec jeszcze zwiedziliśmy cotygodniowy targ i
wróciłyśmy do domu.
Kurcze jak tak sobie czytam to szału nie ma. Jakichś
tu rewelacji nie było, jakichś wypaśnych zdjęć też nie mamy
Ale cieszymy się bardzo, że dzięki niemu możemy się wyrwać z
domu i zwiedzić coś więcej niż galerie, markety i sklepy "wszystko za 100 jenów :)
Mam takie pytanie xD Ta zabawka dla Kasjana... to co to jest właściwie? :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie miałam filmik jak ojciec z córa się tym bawią, ale filmy z mojej kamery nie działają normalnie. Muszę to ogarnąć i zamieścić, zobaczysz :)
OdpowiedzUsuńnie moge otworzyc w/w postu
OdpowiedzUsuńteż jako dziecko miałam Bamboo Dragonfly :) Moi rodzice kupili mi w niemczech.. fajna zabawa. Nawet gdzieś to sie do tej pory u mnie po domu wala :D
Usuńteż jako dziecko miałam Bamboo Dragonfly :) Moi rodzice kupili mi w niemczech.. fajna zabawa. Nawet gdzieś to sie do tej pory u mnie po domu wala :D
OdpowiedzUsuń