„Picie herbaty stało się źródłem kultu czystości, wyrafinowania, czynnością uświęconą,
w czasie której gospodarz i gość tworzą z tego, co doczesne, najwyższe piękno”
Okakura Kakuzo.
Ale niech Was nie zmyli ten wyrafinowany cytat. O herbacie dzisiaj będzie, to fakt, ale nie będę pisać o nazwach japońskich, albo historii ceremonii bo mi się nie chce. Zresztą nawet mnie to nie interesuje, a geneza ceremonii nie wydała mi się na tyle ciekawa, żeby o tym pisać.
Opiszę Wam jak to wygląda oczami blondynki.
Opiszę Wam jak to wygląda oczami blondynki.
Nowy Rok w Japonii świętuje się kilka dni,
nie tak jak w Polsce tylko 1 stycznia. W związku z tym jedną z możliwości
świętowania jest uczestniczenie w ceremonii parzenia zielonej herbaty.
Naczytałam się książek o gejszach i Japonii (dokładnie całe
dwie;-) o obrzędzie związanym z herbatą, a że jestem kompletnie zfazowana
na punkcie doświadczania rzeczy i odwiedzania miejsc, o których czytałam lub
oglądałam filmy, jak usłyszałam, że Shinji chce nas właśnie zabrać na taką
ceremonię, skakałam z radości!
Rzecz działa się na tyłach sklepu z pamiątkami. Przywitała
nas piękna, chociaż mająca już swoje lata Japonka, ubrana w szare kimono we wzory
w paski z pięknie upiętymi ozdobną spinką włosami. Kącik w którym miała się
odbyć ceremonia był, jak to po japońsku, cudownie skromny. A że należę do osób które, tu cytat: "wolą zjeść gówno podane na złotej tacy, niż kawior z jednorazówki", to cieszyłam się
już na sam fakt przebywania w takim miejscu w towarzystwie kobiety, która przez
lata uczyła się herbatkowego kunsztu (serio, żeby
sprawować ceremonie parzenia herbaty, przez lata należy uczyć się tego w
specjalnej szkole).
Czytałam o tym, że ceremonia ma być zwykłą codzienną czynnością wykonaną w taki sposób, aby osoby biorące w niej udział miały wrażenie, że biorą udział w czymś zupełnie niezwykłym, niecodziennym.
Przyglądałyśmy się pracy herbaciarki (ta Pani chyba by się obraziła, gdyby się dowiedziała jak ją nazywam), która każdy ruch
wykonywała z takim wdziękiem, kunsztem i lekkością, że nie mogłyśmy oderwać od niej oczu. Na
żywo byłyśmy zbyt przejęte, żeby przyglądać się szczegółom jej ruchów, dopiero
potem na filmie (którego kurcze nie mogę coś załadować, co by Wam pokazać) dostrzegłyśmy mnóstwo wysmakowanych gestów, które choć na pozór
zwyczajne i naturalne, wypełnione były niezwykła gracją i pięknem.
Na środku znajdował się kociołek z gotującą się wodą, którą
Pani herbaciarka co chwilę nie tyle co mieszała, co wlewała do drewnianego
kubeczka z długą rączką i spowrotem wylewała zawartość do czarki z wodą.
Następnie przygotowała naczynia do picia zielonej herbaty.
Nie, nie kubki, czy filiżanki tylko porcelanowe miseczki, w których my zazwyczaj
jemy na śniadanie płatki z mlekiem (cóż za profanacja!). Opłukała je wodą po
czym wsypała do niej bambusową łyżeczką (raczej szpachelką, przypominającą
trochę narzędzie dentystyczne) 3 porcje sproszkowanej zielonej herbaty, która
wyglądała jak jakiś magiczny proszek prosto z bajki, miał po prostu przepiękny,
intensywny zielony kolor, w kuchni niespotykany (ale co ja tam wiem o kuchni;)
W końcu herbaciarka nalała wody do miseczki z herbatą, po
czym zawartość wybełtała bambusową trzepaczką co mi się najbardziej spodobało, bo herbata zamiast normalnej
nabrała konsystencji piankowej. Oczywiście taką miseczkę, którą Pani herbaciarka
podała bardzo ceremonialnie, również należało trzymać w odpowiedni sposób, czego już nie ogarnęłam, bo mam jakieś zgrabiałe ręce i do tej pory mam problem
nawet z trzymaniem pałeczek.
Przed wypiciem mieliśmy się poczęstować słodkościami jakie
Pani herbaciarka przygotowała, żeby fajnie kontrastowały z gorzką zieloną
herbatą.
Taki obrzęd wykonała w sumie 5 razy po
kolei dla wszystkich.
nawet gdyby podała mi cykutę to wypiłabym ją z pełnymi uwielbienia oczami zwłaszcza w takiej pięknej miseczce ;-) |
magiczny puder |
"...bo najładniejsze zdjęcia to my mamy jak jemy" |
Przeczytałam gdzieś w internecie, że "gość któremu podaje się herbatę powinien podziękować słowami: „Otemae chodai itashimasu” i unieść czarkę w górę, obracając ją trzykrotnie. Wypija herbatę dokładnie trzema i pół łykami, ostatki wypada wypić siorbiąc. Wyciera czarkę kciukiem i palcem wskazującym, później dopiero wyciera palce i oddaje czarkę gospodarzowi, który po wypłukaniu jej zimną wodą (w mizuashi), czyni cały proces od początku, w intencji następnego gościa". Jakiś kosmos.
I jeszcze z takich ciekawostek - umiejętność parzenia zielonej herbaty to w Japonii atrybut przyszłej panny młodej :-) Uczcie się dzierlatki!
To była najlepsza herbata jaką w życiu piłam.
.
Za równy miesiąc się widzimy!
czy ta dziewczyna w bluzie w roze nie grala czasami w serialu "na wspolnej"? bo taka podobna nawet zęby ;)
OdpowiedzUsuńHahaha ;) nie, Ola nie grała w "na wspólnej", jeszcze ;)
OdpowiedzUsuńA tak się zastanawiam co to Japonka ma na plecach ? Co to za materiały na odcinku lędźwiowym ? ;)
OdpowiedzUsuń